Chory z urojeniawedług Moliera |
|
Reżyseria - Paweł Aigner Występują : |
![]() |
![]() Moliera rubasznego, frywolnego i... demonicznego serwują nam studenci-lalkarze. Ale jak to robią! Talentem mogliby obdzielić niektórych białostockich aktorów, a im samym jeszcze by zostało. Pyszny spektakl dają w Akademii Teatralnej. Paweł Aigner, aktor Białostockiego Teatru Lalek i wykładowca w AT, wraz ze swoimi podopiecznymi wziął na warsztat "Chorego z urojenia" Moliera. Wybór trafny, bo Molierowskie postacie to komediowy majstersztyk. O co chodzi w "Chorym..." - wiadomo: stetryczały hipochondryk chce mieć zięcia lekarza. Kłopot w tym, że córce nie w smak zachcianki ojca - zakochała się w innym. Dodajmy do tego pyskatą służącą, co panience nieba by uchyliła, zastępy medyków, żonę hipochondryka, co męża chce wyłuskać z pieniędzy... Słowem, kłopoty malownicze, teraz je tylko trzeba malowniczo zagrać. I dostajemy, co chcemy. Takiej lekkości i pasji gry, jaka emanuje ze spektaklu, życzyłabym sobie u wszystkich białostockich aktorów. W "Chorym..." dobrze grają niemal wszyscy - jak sprawny mechanizm. Po pierwsze Krzysztof Prystupa - tytułowy Argan. Kwękanie, łapanie się za wątrobę, rozprawianie z lubością o kiszkach wielmożności - to w jego wykonaniu prawdziwy hipochondryczny koncert. Choć zaczął się nijako, to skończył na najwyższych obrotach. Niełatwo jest bez przerysowań zagrać młodemu człowiekowi pokręconego starca. Ale Prystupie to się udaje. No i ta jego vis comica! Po drugie Piotr Dąbrowski, co gra Tomka Biegunkę, proponując go jako zblazowanego zabawnego młodzieńca, niezbyt tęgiego umysłu, ale za to obdarzonego dobrą pamięcią. Po trzecie Mariusz Laskowski, co wcielił się aż w trzy role (Pan Biegunka, Wonny, Czyściel) i co potrafi wyczyniać ze swym ciałem i twarzą niesamowite rzeczy. Po czwarte: Marta Parfieniuk (Antosia), Małgorzata Bulska (Aniela)... Wyliczać można by jeszcze długo. Wszystkie te postacie są zabawne z definicji, ale można jeszcze je "podkręcić" efektownymi minami i gestykulacją. I tak się dzieje na scenie. Widać tu rękę Aignera, który sam jest aktorem charakterystycznym. Większość inscenizatorów w "Chorym z urojenia" niespecjalnie bada mechanizmy ludzkiej psychiki, stawia raczej na eksponowanie konstrukcji zabawnych zdarzeń i teatralnych efektów. Ale Aigner prócz złośliwej satyry na napuszoną uczoność medyków wyczytał między wierszami sztuki coś jeszcze. Jego spektakl rozszczepiony jest niejako na dwa widowiska. Pierwsze jest lekkie, pełne barokowych ornamentów, ot komediowa błahostka. Drugie zaś jest dramatyczne, groteskowe, zagrane tylko gestem i światłem. Na scenie wygląda to tak: aktorzy mówią swoje kwestie, nastrój zabawny, nagle zgrzyt, postacie zamierają, scenę zalewa czerwone światło, niepokojąca muzyka wbija się w uszy, aktorzy wykrzywiają się upiornie i zaczynają poruszać się jak chorzy na pląsawicę. Przyprawia to o dreszcz, ale i robi wrażenie. Oto dostajemy wizję rzeczywistości, w której za gładkimi gestami czai się jeszcze jakaś straszna, druga przestrzeń. Jakieś drugie ja, którego sami często nie jesteśmy świadomi. Jakieś urojenia, które zamieniają się w obsesję. Zresztą zobaczcie sami. Monika Żmijewska,"Chory z urojenia" "Gazeta Wyborcza" (Gazeta w Białymstoku) 15-16.VI.2002 |