Until Doomsday


Ballada o Latającym Holendrze
według Heinricha Heinego i Richarda Wagnera

Spektakl dyplomowy studentów IV roku.

Z udziałem i według projektów:
Marcina Bartnikowskiego, Daniela Biskowskiego,
Piotra Dąbrowskiego, Ewy Gajewskiej,
Adama Jakucia, Katarzyny Mikiewicz,
Agnieszki Możejko, Urszuli Raczkowskiej,
Anny Rakowskiej, Karola Smacznego, Dagmary Sowy.

Muzyka: Charlotte Wilde
Asystent reżysera: Jacek Malinowski
Reżyseria: Michael Vogel
Oświetlenie i dźwięk: Jacek Malinowski, Robert Drobniuch

Zapewne znasz treść "Latającego Holendra". To historia zaklętego statku, który nie może nigdy dotrzeć do portu i który od niepamiętnych czasów żegluje po morzu. Kiedy spotyka okręt, niektórzy z nieziemskich żeglarzy wychodzą na pokład i błagają napotkanych ludzi, żeby wzięli od nich paczki z listami i dostarczyli je na ląd. Te listy muszą zostać przybite do transportującej je łodzi. Ponadto na pokładzie nie może znajdować się Biblia a na maszcie wisieć podkowa. Listy zawsze są adresowane do ludzi, których nikt nie zna i którzy od dawna nie żyją. Dlatego często jakiś odległy potomek otrzymuje list do zapomnianej praprababki, która od wieków śpi w grobie. Ten drewniany duch, ten potworny szary statek zawdzięcza swoją nazwę kapitanowi, Holendrowi, który zaklinał się na wszystkie diabły, że, pomimo okropnego sztormu, opłynie pewną górę, której nazwa mi umknęła. Postanowił dotrzymać słowa, nawet, jeśli będzie zmuszony żeglować aż do sądu ostatecznego. Diabeł postanowił spełnić jego życzenie. Dlatego musi żeglować wiecznie, chyba że ocali go wierność kobiety. Diabeł w swojej głupocie nie wierzył w taką możliwość. Dlatego pozwolił zaklętemu kapitanowi zejść na ląd raz na siedem lat w poszukiwaniu małżonki, która ocali jego duszę. Biedny Holender! Częstokroć za ocalenie uznawał możliwość wydarcia się z ramion małżonki- odkupicielki i powrót na statek widmo.(...) Latający Holender zostaje ocalony. Widzimy jak statek widmo znika w otchłaniach morza. Morał sztuki jest taki, że żadna kobieta nie powinna nigdy poślubić Latającego Holendra, a my mężczyźni w najlepszym wypadku możemy zostać zgładzeni przez kobiety.

Heinrich Heine

Sztuka oparta na romantycznych motywach miłości, wierności, zbawienia, życia wiecznego i ofiary- rozpatrywanych z naszej współczesnej perspektywy. Co dzieje się z naszym potępieniem, z naszym zbawieniem, naszymi ideami ? Uwaga skupia się na fabule , materii obecnej na scenie a przede wszystkim na aktorach, którzy jednocześnie tworzą i kwestionują rzeczywistość. Animując przedmiotami i lalkami, tworzą obrazy współgrające z muzyką , których są współautorami. W pracy nad przedstawieniem wykorzystują także teksty własne oraz zaczerpnięte z opery Wagnera w wersji polskiej, angielskiej i niemieckiej. Jest to spektakl teatralny balansujący pomiędzy improwizacją, operą i punkiem, dziejący się na oceanie i od wodą, w niebie i w piekle.

Jakiż irytujący i dziwaczny spektakl przygotowali studenci Akademii Teatralnej. A jaki przy tym fascynujący! Ich "Latający Holender" to mieszanka nieobliczalna: wrażenie sennego koszmaru łączy się tu z absurdalnym dowcipem, szaleńczy rejwach z ciszą
Pięć tygodni temu w Akademii zjawili się: Michael Vogel i Charlotte Wilde z Figurentheater Wilde-Vogel Stuttgart. Mieli pomysł na spektakl i fragmenty opery Wagnera. Spotkali się z grupką studentów IV roku AT, rozmawiali o micie Latającego Holendra, wymieniali się pomysłami. I oto po miesiącu spektakl powstał. A właściwie nie spektakl, a przedstawienie - improwizacja, ciąg obrazów, malowana światłem i gestem wariacja na temat mitycznego statku-widma i jego szalonego kapitana. I może właśnie ów na pozór nieskoordynowany ciąg obrazów, poszarpana fabuła, a właściwie jej brak - momentami drażni.
I powaga, i wygłup
Przyznać jednak trzeba, że więcej w spektaklu porywających momentów, hipnotyzujących urodą gestów niż dłużyzn. Scen, które kontemplować można długie minuty, jest tu całe mnóstwo. Mnóstwo też najróżniejszych technik: mamy tu i teatr cieni, coś na kształt niemego kina, operowe wstawki, świetnie opracowaną grę rekwizytem (lalką, maską, a nawet zwykłym sznurem).
Historia o Holendrze, który uparł się, że opłynie pewną diabelską górę, nawet jeśli zmuszony będzie żeglować po dzień Sądu Ostatecznego, jest prosta: diabeł postanowić spełnić życzenie kapitana, dlatego Holender musi żeglować wiecznie, chyba że ocali go wierność kobiety. I tak się staje, tyle że Holender wzgardził miłością ukochanej, co sprawi, że i tak będzie potępiony...
Studenci tę po wielekroć przetwarzaną przez artystów historię potraktowali po swojemu. Niewiele tu słów (choć dobrego śpiewu sporo), więcej indywidualnych popisów pantomimicznych, wyrazistych układów choreograficznych, zarówno tych zrobionych "na poważnie", jak i tych w konwencji wygłupu.
Taniec z truchłem
Każdy z aktorów w tym spektaklu to jakby oddzielny świat. Patrzą nieobecnym wzrokiem, skupieni na sobie wykonują mnóstwo nieskoordynowanych czynności: wpatrują się w światło, bawią kroplami wody, chodzą na kolanach. Wydają się być zanurzeni w innej czasoprzestrzeni - jak marynarze właśnie, błądzący przez wieki po morzach na statku-widmie. A widzowie mogą odnieść wrażenie, że czas stanął w miejscu: na scenie zamienionej we wnętrze statku w strudze światła wolno wiruje kurz, sznurowa drabinka się kołysze, aktorzy poruszają się apatycznie...
Nie wiadomo już, czy to jawa, czy sen, widzowie wolno ulegają sile owych sugestywnych obrazów, gdy nagle... dostajemy prztyczka w nos. W jednej chwili spektakl bowiem zmienia nastrój, wrażenie koszmarnej maligny pryska, a my dostajemy inny, już nie ponury, wariant historii Latającego Holendra - np. w krzywym zwierciadle. Takich skoków, zmian tempa widzowie przeżyją jeszcze wiele.
Jedna z najpiękniejszych scen w spektaklu to moment, w którym z kątów wypełzają... wodne maszkary. Aktorzy sugestywnie animują maski - trupie twarze topielców, owinięte w rozpadające się sieci. Za chwilę z truchłem, jak w transie, zaczyna tańczyć piękna dziewczyna. A widzowie nieruchomieją z wrażenia.

Monika Żmijewska ,"Latający Holender w Akademii Teatralnej"

"Gazeta Wyborcza" (Gazeta w Białymstoku) 9.III.2004