Przez scenę idzie korowód postaci. Bezradnie. Po omacku. Szepczą: może ktoś
nas znajdzie? Trzymają się siebie. Następują na pięty, krzyczą i uciszają się
nawzajem. Ślepcy Maeterlincka. Ale i każdy z nas.
Piękny spektakl obejrzałam w białostockiej Akademii Teatralnej. Wizyjny,
szkicowany gestem, skąpany w świetle, doprawiony groteską. To "Ślepcy"
Maurycego Maeterlincka, których na warsztat wzięli studenci czwartego roku.
Wydawać by się mogło, że po latach nieco spełzły intensywne niegdyś barwy
symbolicznego dramatu. Jednak na szczęście nie. Wszystko to za sprawą obdarzonej
wyobraźnią, dobranej trójcy ze Słowacji (znanej m.in. z przedstawień robionych
dla Białostockiego Teatru Lalek): Mariana Pecko, Pavla Andrasko i Roberta Mankovecky'ego.
Pierwszy spektakl wyreżyserował, drugi przygotował doń intrygującą, tajemniczą scenografię,
trzeci - zilustrował niepokojącą muzyką. Efekt zaś tego taki, że publiczność białostocka
dostała symboliczną sztukę w odświeżonej szacie i z mnóstwem efektownych teatralnych
chwytów. Brnie się przez ten spektakl z męczącym zafascynowaniem, jak przez niedobry
sen. Ale to sen intrygujący, jak z czarnej baśni.
Oto przez godzinę oglądamy gromadę postaci. Roztrzęsionych, smutnych, pokrywających
nerwowość wesołością. Wiemy, że są ślepi, że przebywają na wyspie i że czekają na
księdza, który jest ich opiekunem, a który nagle gdzieś zniknął. Cały spektakl więc
to tak naprawdę historia zagubienia, samotności, poczucia beznadziei, czasem sztucznego
ożywienia. U Maeterlincka czytamy przypowieść o nas samych - ślepcach wrzuconych w życie,
poruszających się w nim po omacku, lękliwie, czasem z butą, czasem z nadzieją i otuchą.
Dobrze, że wszystko to dostajemy w spektaklu Akademii Teatralnej. Ale też i coś ponadto.
Pecko nie byłby bowiem sobą, gdyby nie połączył w jednym przedstawieniu kilku różnych
konwencji. "Ślepcy" w AT to widowisko podszyte groteską, łączące w sobie atmosferę
poetyckiej baśni, mrocznego moralitetu i wodewilu. Reżyser ujął symboliczny dramat w
ironiczny nawias, na nosy aktorów nałożył okulary przeciwsłoneczne i polecił animować
potężne kukły. Aktorzy są bosi, ubrani na czarno i kulą się za kukłami w jasnych ubraniach,
o twarzach-maskach bez wyrazu i z przymkniętymi powiekami. Daje to efekt zupełnie
niespodziany - postacie wydają się być rozszczepione. Mamy więc oto na scenie osoby i
ich cienie. Ludzi i ich alter ego. Czarne i białe.
Monika Żmijewska,"Ślepcy"
"Gazeta Wyborcza" (Gazeta w Białymstoku) 5.XI.2001