Wiele tu scen wysokiej próby, zagranych sugestywnie i pięknie. 
	  Sądzę jednak, że nie wszystkie wypadłyby tak intrygująco, gdyby nie świetnie 
	  rozpracowany ruch sceniczny i animacja wydłużonych - jak postaci z obrazów 
	  Nowosielskiego - dużych drewnianych kukieł. To ciekawy chwyt teatralny - dający 
	  efekt postaci rozszczepionej na dwoje, przez to jeszcze bardziej przerażonej, 
	  nerwowej, niespokojnej. Chaos potęguje dodatkowo industrialna muzyka i teledyskowe 
	  operowanie światłem. Potem, im bliżej końca, pulsująca muzyka łagodnieje. W jednej 
	  z końcowych scen spektaklu, gdy bohaterów dopada śmierć, a aktorzy martwym 
	  głosem recytują wstrząsające ustępy z "Trupa" Thomasa, nieruchomieją również 
	  kukły. Rozebrane z płóciennych szat, przywodząc na myśl szkielety, leżą na 
	  stole jak kupka niepotrzebnych kości obciągniętych skórą. Obok ktoś skulony 
	  klęczy i chuchając w dłoń kukły bezradnie próbuje ją rozgrzać. W tle słychać:
	  - Stężenie pośmiertne... Trup obrzmiewa... Wyschnięta i obwisła skóra... Tak 
	  odchodzi człowiek - psując się nieuchronnie, zgodnie z procesami fizykochemicznymi...
	  To jedna z najbardziej poruszających scen spektaklu. 
	  Monika Żmijewska,"Trup na szczytach rozpaczy" 
	  "Gazeta Wyborcza" (Gazeta w Białymstoku) 21.I.2002. 
  	   | 
  
  	  
	  
  
	   
	  Przed i po śmierci 
	  "Trup..." oparty jest na tekstach Emila Ciorana, Augusta Strindberga 
	  i Luisa-Vincenta Thomasa. Jednoaktówkę można podzielić na dwie części - dwie 
	  fazy umierania. Obszerna "pierwsza część" prezentuje postawy wobec śmierci. 
	  Krzyk, rozpacz, konwulsje emocjonalne, próby docieczenia sensu egzystencji, 
	  strach przed procesem umierania, pytanie "co dalej?", próby wyniesienia się 
	  ponad biologiczną konieczność - w dziedzinę tworzenia. Do wyboru dwie postawy: 
	  pogodzenie się (spokój, trzymanie się w granicach normalności, zachowywanie 
	  form) i wściekłe szamotanie się (sprzeciw wobec formy, aż po stoczenie się 
	  w szaleństwo). Obie postawy równie właściwe, co nonsensowne - po prostu nieskuteczne. 
	  Finał z Ciorana: "znajdziesz w milczeniu rzeczywistość jedyną i jedyną formę 
	  wyrazu". "Część druga" to czysty naturalizm śmierci. Sztywnienie ciała, cuchnące 
	  wyziewy, rozpłynnienie tkanek, rozpad kości, proch. Cezurą oddzielającą "szczyty 
	  rozpaczy" od przyziemnego gnicia i rozpadu jest śmierć. Możemy opisać, pokazać, 
	  zrozumieć to, co jest przed i po - śmierć wymyka się ludzkiemu poznaniu. 
	  Najmocniejszą w spektaklu jest scena rozbierania lalki-trupa. Widok patykowatych kończyn, sterczącej klatki piersiowej, nienaturalnie wielkiej, naturalistycznie oddanej czaszki jest naprawdę wstrząsający. Scena dobrze ustawiona w przedstawieniu - kończy się "męka na szczytach", następuje śmierć, przygotowywanie "zwłok" do pogrzebu. Wszystko razem wydaje się mocnym akcentem finałowym. Jednak to nie koniec spektaklu. Na scenę wkracza naturalizm: upiorne w swej dokładności i chłodzie podręcznikowe opisy rozkładu ciała, ilustrowane są upiornymi zmianami położenia lalek-trupów. Przypomina to kolejne fazy rozkładu zwłok pokazane na przyspieszonym filmie: aktorów nie ma na scenie, obserwujemy same lalki, poruszane niemal niezauważalnymi sznurkami. 
	  Spektakl rozegrany jest w serii wyciemnień połączonych z mroczną, "ciężką" muzyką. Światło sprowadza ciszę, pozwala wybrzmieć dialogowi, krótkiej wymianie zdań. Reflektor wyrywa postać z mroku, pozwala na wyhamowanie, pojawia się refleksja, od nowa wybucha obłęd zmagania ze świadomością nieuchronnej śmierci.
	  Ten spektakl jest długi i udręczający, torturuje wyobraźnię, chwilami przyprawić może o obrzydzenie. I to jest dobre. Chwilami bardzo dobre, bo chyba taki był zamiar twórcy "Trupa..." - nie tylko pokazać, lecz pozwolić odczuć choćby namiastkę koszmaru, jakim może być umieranie - tortury, jaką może sprawić odważne, bezkompromisowe rozważanie nieuchronności własnej śmierci.
	   Jerzy Szerszunowicz,"Trup na szczytach rozpaczy" 
	  "Kurier Poranny" 21.I.2002. 
 	   |