Ubu król, czyli Polacy

Alfred Jarry


Reżyseria i inscenizacja - Zbigniew Lisowski

Scenografia - Pavel Hubička

Muzyka - Piotr Nazaruk

Orkiestra:
Saksofon - Tomasz Grabski
Puzon - Marek Niwiński
Perkusja - Tomasz Zarachowicz


Występują :

Zapowiadacz - Kamil Katolik
Ubu - Paweł Stankiewicz
Ubica -Aleksandra Szczygielska
Rotmistrz Bardior - Dominika Miękus
Krół Wacław - Tomasz Szymański
Królowa Rozamunda - Marta Parfieniuk
ich synowie:
Władysław - Karol Kojkoł
Byczysław - Ireneusz Maciejewski
Bolesław - Anna Kraśnicka
Car Aleksy - Karol Kojkoł
Żyron - Katarzyna Kaścińska-Banach
Piła - Bogna Sokołowska
Kotys (Szczur) - Anna Karolina Miłkowska
Małpa - Renata Piotrowska
Papuga - Monika Andrzejewska
Szlachta - Anna Kraśnicka
Sędziowie - Karol Kojkoł
Finansiści - Ireneusz Maciejewski
Tomasz Szymański
Niedźwiedź - Karol Kojkoł



Anarchistyczne dziełko francuskiego gimnazjalisty sprzed stu lat białostoccy studenci zamienili w imponujący fajerwerk. Uwaga! Tempem, dźwiękiem i kolorem może oszołomić.
Dawno temu, a konkretnie w 1888 roku, pewien czternastolatek Alfred Jarry wymyślił absurdalne przygody straszliwego Ubu i jego żony Ubicy. Niedouczony gimnazjalista posadził ich na tronie kraju, o którym miał niewielkie pojęcie. Ubu w wyobraźni Jarry'ego został więc królem Polski, leżącej w okolicach... Uralu. A że Alfred nienawidził nauczyciela fizyki - sportretował go w postaci Ubu, monstrualnego głupca i szaleńca owładniętego żądzą władzy. Mija kilka lat, przychodzi rok 1896, sztuka "Ubu - król, czyli Polacy" ma premierę w jednym z paryskich teatrów. Na scenę wychodzi aktor i krzyczy w stronę publiczności "grrówno!". Po czym zaczyna się spektakl, w którym absurd goni absurd. Widzowie szaleją z oburzenia. Spektakl wystawiany w aurze skandalu dzieli cały Paryż na zwolenników i antagonistów. Tak oto przyszło NOWE - niewinny sztubacki żart zapoczątkowuje teatr groteski i absurdu.
"Ubu - król" co jakiś czas wraca na deski, bo też wcale się nie starzeje. Czy to lata 60., czy 80. - absurdalną opowieść można przykroić na miarę obecnej rzeczywistości społeczno-politycznej, w której zawsze znajdzie się dyktator żądny władzy. I choć są tacy, co zarzucają sztuce Jarry'ego miałkość i efekciarstwo, to farsa ciągle ma wdzięk - nawet jeśli jest to tylko wdzięk bańki mydlanej. Niezgorsza to jednak bańka, co z powodzeniem kpi z konwencji i tradycji teatralnych - parodiując choćby szekspirowskie dramaty.
Wiadomo jedno - dziś tekst Jarry'ego już nie szokuje, raczej śmieszy. Okrutna historia zaś przybiera charakter groteskowej baśni. I taką też - rozbuchaną niczym fajerwerk - zabawną clownadę serwują nam studenci IV roku białostockiej Akademii Teatralnej. Widowisko (pod kierunkiem Zbigniewa Lisowskiego) sporządzili znakomite, sugestywne, bez pęknięć interpretacyjnych. Chwytów inscenizacyjnych i niespodzianek w nim zaś tyle, że aż w głowie kręci. Okazuje się oto, że z tekstem Jarry'ego - choć ogranym chyba już na wskroś - ciągle można wiele zdziałać.
Po pierwsze: pomysł na postaci. Wspaniałe, gargantuiczne kostiumy Pavla Hubicki utrzymane w tonacji biało-czerwonej to istny majstersztyk! Rude peruki, dorabiane brzuchy, pośladki, narośle, monstrualne, groteskowe maski, świńskie nosy, falbanki, tiurniury, wrotki, pilotki... Barok przemieszał się tu z latami 20., upiorna baśń z Boschem, wojskowa moda z dworską. Wszystkie postaci w swej brzydocie są tak fascynujące, że fabułę można puszczać mimo ucha, a gęby i brzuchy kontemplować minutami.
Po drugie: aktorskie talenty. Tych studentom nie brakuje - w kostiumach figurantów, pokracznych dworaków - grają tak, jakby się w nich urodzili. Konwencję clownady - scenicznego wygłupu, czasem improwizacji - przyjęli jak swoją, choć ów pozór zabawy okupiony jest - co widać - żelazną dyscypliną gry. Każda postać - dopracowana w najdrobniejszym szczególe, każdy występ - to popis sceniczny dobrej jakości, każda scena - świetny ruch sceniczny i choreografia.
Po trzecie: niespodzianki. Aktorzy huśtają się widzom nad głowami, biegają po drabinach, zsuwają się - niczym strażacy - ze słupów. Nawet najprawdziwsza pod słońcem trzyosobowa orkiestra, grająca na żywo (znakomicie zresztą) siedzi na specjalnej antresoli nad drzwiami wejściowymi (muzyka - Piotr Nazaruk). Mnóstwo tu smaczków inscenizacyjnych: car wkracza na scenę poprzedzany dźwiękami harmoszki; całe towarzystwo kończy w czerwonym śmietniku MPO na kółkach; szlachciców zamykanych przez Ubu Króla gra jedna osoba - dłonią, kolanem, szyją, pośladkami.
Wszystko to - doprawione ironią, sarkazmem, absurdem w najczystszej postaci - układa się w spektakl przezabawny, świetnie zagrany.
Czasem dwór Ubu przerywa swój groteskowy taniec, zastyga na chwilę, światło przygasa, zabawa przestaje być zabawą, a historia rotmistrza dragonów, co postanowił zostać królem Polaków, zamienia się w filmowy wręcz obraz: oto przerażający pochód triumfalnego zła i głupoty. Ale za chwilę powraca szaleńczy, radosny rytm. Jak to w clownadzie.
Warto zobaczyć.

Monika Żmijewska,"Ubu Król" w Akademii Teatralnej

"Gazeta Wyborcza" (Gazeta w Białymstoku) 16.XII.2002


Zrobili ciekawą, oryginalną inscenizację. Zagrali profesjonalnie, pokazując swoje różnorodne umiejętności - na scenie stepują, skaczą ze znacznych wysokości, robią fikołki, wyczyniają cyrkowe ewolucje na podwieszonych pod sufitem huśtawkach i drabinach. Mistrzowsko wypracowali drobne gesty, zachowania, które powodują, że ich role pozostają w pamięci. Wielkim atutem tego spektaklu jest również wspaniała synchronia gry aktorskiej, cyrkowych ewolucji, scenografii (Pavel Hubićka) i muzyki (Piotr Nazaruk), która w większości wykonywana była na żywo.

Anna Danilewicz, Przyjechał cyrk. Stara historia, opowiedziana na nowo (fragmenty)

"Gazeta Współczesna" 16.XII.2002


Reżyser i inscenizator Zbigniew Lisowski wysłał "Ubu króla" do cyrku: przedstawienie przypomina niekończący się seans clownady, złożony z niewybrednych dowcipów, dzikich pląsów, wrzasków, bójek.
Początkowo "cyrkowy" pomysł wydaje się nieco pretensjonalny, trochę sztuczny. Jednak w miarę "rozkręcania" się spektaklu, oswajamy się z konwencją, aktorzy coraz lepiej wypełniają swoje zadania, a chwyt inscenizacyjny Lisowskiego objawia coraz to większe zalety.
Patrz i rycz
Oczywiście ze śmiechu. Główną przyczyną wesołości są postaci głównych bohaterów. Ubu i Ubica wygląd mają równie fatalny, a może nawet gorszy niż charaktery - dusze tak brudne, jak nigdy nie myte ciało Ubu. Tytułowej parze nie ustępują pozostali członkowie tej groteskowej menażerii. Tworzą galerię pysznych postaci - dopracowanych zarówno ze strony aktorskiej, jak i nienagannych kostiumów.
Wypada też pochylić czoło przed organizacją ruchu scenicznego, który dynamizuje, nadaje tempa widowisku. Rewelacyjne są te wszystkie jazdy kontenerem na śmieci, zamykanie, otwieranie, wyrzucanie na śmietnik, taczanie metalowych beczek, pakowanie Rotmistrza Bardiora do kosza na śmieci. Jak na prawdziwy cyrk przystało, popisom komediantów przygrywa na żywo trzyosobowa, ulokowana na galerii orkiestra. Cała ta błazenada jest tak efektowna, kolorowa, dynamiczna i zabawna, że odsuwa na plan dalszy intrygę.
Para w gwizdek
Bohaterowie "Ubu króla" mogliby ograniczyć się do sapania, okrzyków i wyrazów dźwiękonaśladowczych, a zabawa i tak nic nie straciłaby na atrakcyjności.
Jednak intryga też jest - wątła, bo wątła, ale wcale ciekawa, nie pozbawiona aktualnych odniesień. Bo choć od napisania "Ubu króla" minęło lat sto z grubym okładem, a Polską nie rządzą koronowane głowy, to pewne rzeczy pozostają niezmienne. Niezmienne jest nasze zapatrzenie na Zachód, zbyt wielka łatwość oddawania się we władanie - jeżeli już nie obcych dynastii, to mód i pomysłów na funkcjonowanie państwa. Niezmienny też pozostaje nasz wschodni sąsiad - już nie tak potężny, lecz ciągle obdarzony niedźwiedzią silą, z którą Zachód nie przestaje się liczyć.
Na szczęście Lisowski nie akcentuje zbytnio fabuły, nie stara się na siłę tworzyć współczesnej metafory i prawić morałów. Intrygę traktuje jako doskonały pretekst do szalonej zabawy. A bawienie publiczności wychodzi mu znakomicie. Zresztą nie pierwszy raz. Lisowski dał się już poznać jako autor niekonwencjonalnych, lecz świetnie sprawdzających się na scenie pomysłów inscenizacyjnych. Od kilku lat bawi w stołecznej Warszawie, jednak uważni teatromani zapewne pamiętają jego "Jasia i Małgosię" w Białostockim Teatrze lalek, a jeszcze bardziej rewelacyjnego "Samobójcę" według Mikołaja Erdmana. To ostatnie przedstawienie Lisowski przygotował właśnie ze studentami, na scenie Teatru Szkolnego. "Ubu królem" po raz drugi dowiódł niezwykłego wyczucia absurdu i wynikającego zeń humoru, a także wielkiego talentu do pracy ze studentami. Szkoda tylko, że ten studencki "Ubu król" nie wejdzie na dłużej do repertuaru żadnego teatru - że cala ta wielka para pójdzie poniekąd w gwizdek sceny szkolnej.
Tak więc, kto tylko może, niech stara się dostać na jutrzejszy (godz. 19), ostatni pokaz "Ubu króla" w tym roku. Kto nie zdoła, będzie musiał poczekać do 7 stycznia 2003, kiedy widowisko znów przez kilka dni będzie grane w Teatrze Szkolnym.

(JER), Król Ubu w cyrku

"Kurier Poranny" 18.XII.2002